wtorek, 3 marca 2015

Trzy sny o tym samym [1] - Wiara we wroga

Mamy zaszczyt powitać was na naszym nowym (i kolejnym) blogu. Tym razem postawiłyśmy na miniaturki z różnych fandomów (zapraszamy do zakładki Kategorie, jeśli chcecie dowiedzieć się czegoś więcej). Postaramy się wstawiać je regularnie, ale wiecie, jak to jest - szkoła, dodatkowe zajęcia, a czasem zwykłe lenistwo. Trzy sny o tym samym to cykl miniaturek zainspirowanych trylogią Jamesa Dashnera, który opowiada o dziewczynach z Grupy B.
Prosimy też o komentarze, bo jak powszechnie wiadomo, komentarze karmią wenę c;

Enjoy!                                        

Kath, Diana i Lydia


Diana


Z samej chwili przebudzenia w tym przedziwnym miejscu pamiętam jedynie tyle, że zastanawiałam się, czy potrafię jeszcze oddychać. Zanim otworzyłam oczy, miałam wrażenie, że uduszę się w ciemności, która napierała na mnie ze wszystkich stron. A potem nagle poczułam zapach świeżej trawy i gwałtownie wciągnęłam powietrze.
Znajdowałam się na jakiejś polanie, otoczonej kamiennymi murami. Słońce niemiłosiernie raziło mnie w oczy, więc na chwilę z powrotem je zamknęłam. Powoli usiadłam i nagle zdałam sobie sprawę, że nie pamiętam niczego. Zupełnie niczego, oprócz własnego imienia – a przynajmniej miałam nadzieję, że to moje imię. Diana. Wydawało mi się strasznie staroświeckie, ale w jakiś sposób interesujące i uznałam, że w ostateczności mogę się tak nazywać.
Spróbowałam pomyśleć o swojej rodzinie, bo przecież musiałam jakąś mieć, nie mogłam znikąd pojawić się na tym świecie. Nie pamiętałam nikogo, żadnego człowieka, którego kiedykolwiek spotkałam. Boże, nawet imion. Co dziwne, potrafiłam przywołać obraz prawie wszystkiego: roślin, jakiegokolwiek zwierzęcia, większości przedmiotów; wiedziałam, jak wkurzający jest piasek w butach i jak pachnie miętowa pasta do zębów. Pamiętałam nawet zasady gry w siatkówkę, która wydawała się być okropnie nudnym sportem.
Chyba dopiero wtedy zaczęłam naprawdę panikować. Starałam się uspokoić oddech, bo teraz dla odmiany prawie dyszałam. Zanim usłyszałam krzyk pełen rozpaczy, zdążyłam pomyśleć, że zwariowałam.
Otworzyłam oczy, chociaż nie zdawałam sobie sprawy, że miałam przymknięte powieki. I właśnie w tym momencie przeżyłam kolejny szok. Na polanie wokół mnie siedziała około trzydziestka innych dziewczyn w bardzo różnym wieku. Te starsze wyglądały jedynie na zdezorientowane, młodsze prawie że płakały. To właśnie jedna z nich krzyczała. Siedziała nieopodal mnie i zastanawiałam się, czy naprawdę muszę do niej podejść.
Boże, co to ma być, pomyślałam. Miałam dziwne przeczucie, że nie jestem szczególnie dobra w opiece nad dziećmi. Wyglądało na to, że podejściem do dzieci różniłam się od blondynki o bardzo bladej skórze, która pierwsza podniosła się z ziemi i podeszła do płaczącej dziewczynki. Przytuliła ją i zaczęła pocieszać, jakby to była najzwyklejsza czynność na ziemi. Niestety kolejne nasze małe towarzyszki zaczęły płakać, więc więcej dziewczyn poszło w ślady blondynki.
Ociągając się, zrobiłam to samo, chociaż wolałabym rozejrzeć się po tym miejscu.
– Hej, hej, spokojnie. – Kucnęłam przy rudowłosej, piegowatej i bardzo zasmarkanej dziewczynce. Wyglądała na dziesięcio–, może jedenastolatkę i gdy o tym pomyślałam, uświadomiłam sobie, że nie mam pojęcia, w jakim jestem wieku. Zmusiłam się do pogłaskania jej po włosach, chociaż mój mózg wysyłał naglące sygnały, że naprawdę powinnam zastanowić się, kto nas tu wysłał i dlaczego.
– Jak ci na imię? – zapytałam drżącym głosem.
Byłam zaskoczona jego brzmieniem, spodziewałam się raczej wysokiego, a okazał się niski i lekko zachrypnięty. Odchrząknęłam, ale nie dało to nic oprócz uświadomienia sobie, jak bardzo chce mi się pić.
– Julia – odparła pomiędzy chlipnięciami. – Gdzie jest moja mama?
Te cztery słowa sprawiły, że poczułam się kompletnie zagubiona.
– Sama chciałabym to wiedzieć, młoda.
Nie były to może szczególnie pocieszające słowa, ale naprawdę nie miałam ochoty na rozmowy z tym dzieckiem. W ogóle nie miałam ochoty na rozmowy z kimkolwiek, chciałam tylko zaszyć się w jakimś miejscu i spokojnie wszystko przemyśleć.
– Chcę stąd wyjść.
Julia spojrzała na mnie bardzo nieszczęśliwie, zupełnie niespodziewanie zerwała się z miejsca i zaczęła biec. Dopiero wtedy zauważyłam, że były cztery wyjścia z tej wydzielonej strefy, która, swoją drogą, miała rozmiar około siedmiu boisk do piłki nożnej. Julia biegła do jednej z wąskich szpar jakby od tego zależało jej życie. Nie było szans, żebym ją dogoniła, mimo to puściłam się za nią sprintem. Prawie ją złapałam, co było nieco trudne, zważywszy na moje krótkie nogi. A to oznaczało, że byłam niska – na pewno o wiele niższa od blondynki, która pierwsza podniosła się z trawy. Julia potknęła się, ale biegła dalej i wkrótce wkroczyła w ciemny korytarz.
Dobiegłam do wyjścia i zobaczyłam ją, znikającą za zakrętem. Zapewne poszłabym w jej ślady, gdyby w porę nie dotarło do mnie, że w ogóle był tam jakiś zakręt. Zatrzymałam się gwałtownie i zajrzałam w głąb tego… kamiennego czegoś. Widziałam zakręt w lewo i prawo, a trzecia droga wiodła prosto i kończyła się kolejnym rozstajem. Spojrzałam w górę; ściany były tak wysokie, że musiałam cofnąć się o kilkanaście kroków, by widzieć je całe.
Nagle usłyszałam za sobą głos, co sprawiło, że podskoczyłam. Obok mnie stała owa blondynka i jeszcze jakaś czarnoskóra dziewczyna o okrągłej twarzy, niewiele niższa od swojej towarzyszki.
– Czy to jest… – Blondynka przez chwilę zastanawiała się nad słowem, którego miała użyć.
– Utknęłyśmy w cholernym labiryncie – powiedziałam na tyle cicho, że mogły mnie usłyszeć tylko dwie dziewczyny stojące obok.
Coś mi mówiło, że nie powinnam o tym wrzeszczeć na całe gardło. Boże. Labirynt. Ktoś wsadził mnie i trzydzieści innych dziewczyn do środka labiryntu, a w dodatku odebrał wspomnienia.
Stałam w miejscu przez dobre pięć minut i miałam wrażenie, jakby mózg miał mi zaraz wybuchnąć. Chyba trochę mnie to przerosło. Cóż, przynajmniej nie zaczęłam się drzeć, a miałam na to wielką ochotę. Przełknęłam ślinę, po czym zapytałam:
– Powiemy reszcie?
– Oczywiście – odparła ciemnoskóra dziewczyna. – Chyba zasługują chociaż na to, no nie?
Blondynka tylko pokiwała głową i powoli poszła w kierunku reszty grupy. Młodsze dziewczyny trochę się już uspokoiły i stały ściśnięte w małej grupce, jakby to mogło je przed czymś uratować. Właśnie. Kto wie, co kryje się w tym labiryncie? Co, jeśli ktoś wysłał nas tu po prostu na pewną śmierć? Może jesteśmy za coś skazane i to jest nasze więzienie? Może popełniłyśmy jakąś zbiorową zbrodnię? Patrząc na niektóre dziewczyny, byłam skłonna w to uwierzyć. Ale dlaczego mieliby pozwolić nam o niej zapomnieć? Nic tu nie trzymało się kupy, jakbym faktycznie wylądowała w jakimś wariatkowie.
– Okej, posłuchajcie mnie – rozległ się głos tej ciemnoskórej. – Jestem Harriet, a to Sonya. – Wskazała na blondynkę i zamilkła na chwilę, jakby oczekiwała jakiegoś zbiorowego powitania, jednak wszystkie dziewczyny wpatrywały się w nią, czekając, co powie.
Natomiast ja przestałam zwracać uwagę na otoczenie. Próbowałam zmusić mózg do logicznego myślenia, ale było to trudne, jeśli miało się wrażenie, że pracował dopiero od godziny. Jakbym po prostu wyskoczyła z ziemi w wieku… no właśnie, w jakim wieku? Spojrzałam na nogi; miałam na sobie oliwkowe (kto w ogóle wybrał taki kolor?!) szorty z mnóstwem kieszeni, spięte paskiem, wszystko bez nazwy jakiejkolwiek firmy, która je wyprodukowała. Bluzka na krótki rękaw była trochę za duża, ale nie przeszkadzało mi to. Natomiast bardzo denerwowały mnie długie i ciemne włosy, które zasłaniały mi widok, gdy się schylałam. Poza tym wszystko wskazywało na to, że byłam całkiem niska i nieco… pulchna. Świetnie, wiedziałam mniej więcej, jak wyglądam, ale to nadal w niczym nie pomagało.
Stwierdziłam, że samej trudno będzie mi coś wymyślić, więc z powrotem skupiłam swoją uwagę na tym, co mówiły Harriet i Sonya.
– Myślę, że najpierw zajrzymy do tych pudeł. – Sonya wskazała na wielkie kartony, stojące w dziwnym zagłębieniu w ziemi. – Najlepiej będzie, jeśli przeniesiemy je pod ścianę – oznajmiła i wszystkie dziewczyny (a przynajmniej te przytomne, bowiem okazało się, że niektóre zemdlały, gdy dowiedziały się, że jacyś wariaci zamknęli nas w labiryncie pełnym nie wiadomo jakich rzeczy) zaczęły pracę.
Zagłębienie okazało się być czymś w rodzaju windy i zgodnie uznałyśmy, że na razie nie będziemy o tym dyskutować. Tego dnia doświadczyłyśmy już wystarczająco dużo dziwnych wydarzeń, kolejne nie były nam potrzebne. Znalazłyśmy śpiwory i hamaki, jedzenie i mnóstwo innych przydatnych rzeczy, chociaż miałam przeczucie, że nasze potrzeby będą o wiele większe i dużo przedmiotów będziemy musiały zrobić własnymi rękami. Kiedy skończyłyśmy pracę, byłam tak zmęczona, że wzięłam z jednej ze skrzynek dwa jabłka i usiadłam, opierając się plecami o chłodną ścianę. Nie zamierzałam się stamtąd ruszać do końca dnia, o ile kiedykolwiek nastąpi. W aktualnej sytuacji nie byłam niczego pewna i miałam dziwne wrażenie, że ten stan rzeczy nie zmieni się w najbliższym czasie.


Katherine


Jutro minie miesiąc.
Miesiąc odkąd obudziłam się w Pudle, oszołomiona, przerażona i zagubiona. Na dodatek otoczona grupką innych dziewcząt, znajdujących się w wyższym lub niższych stanie psychicznego rozpadu. Dokładnie miesiąc, odkąd Pudło wyrzuciło nas w miejscu, które z pozoru wyglądało nieszkodliwie, można nawet powiedzieć, że sielankowo.
Taak, Strefa była rajem dla aspołecznych rolników.
Jutro po raz trzydziesty otworzę oczy pod niebem, które powinno być bezkresne, jednak znowu będzie mi się wydawać, że i ono się kończy. Kończy się w miejscu, w którym z ziemi wyrasta masywny mur Labiryntu. Tak naprawdę mur wznosił się na wysokość kilkudziesięciu metrów, ale zawsze miałam wrażenie, że sięga dużo dalej, że wznosi się ponad wszystko, nawet ponad niebo.
– Katherine, śpisz? – dobiegło mnie pytanie Diany.
Obie leżałyśmy na hamakach, wpatrując się w gwiazdy, podczas gdyby powinnyśmy spać już od dobrej godziny. Miałam nadzieję, że przynajmniej ona trochę sobie pośpi, ale w chwili, w której nocną ciszę przeciął jej głos, moja nadzieja rozsypała w drobny maczek.
Zaczynałam wątpić w to, czy w strefowym słowniku istnieje pojęcie takie jak „spokojny sen”.
– Katherine?
Zacisnęłam powieki. Nie chodziło o to, że nie chciałam rozmawiać właśnie z Dianą. Przez ten miesiąc zdołałyśmy znaleźć wspólny język i to właśnie ta niewielka istotka o zaskakująco głębokim głosie była tą, której udało się nie zdenerwować mnie ani razu.
Nie, wcale nie chodziło o Dianę. Mój opór spowodowany był ponownym zagłębieniem się w ponurych przemyśleniach odnośnie pytania: „Gdzie ja, do cholery, jestem?”, które ustępowało tylko jednemu pytaniu – k i m j a j e s t e m ?
I tak to właśnie wyglądało co noc, już od prawie miesiąca.
Nie płakałam przez ten cały czas i teraz też nie zamierzałam. Ale byłam już naprawdę blisko. Czułam, jak łzy zbierają się pod powiekami, uporczywie szukając wyjścia. Bałam się odezwać z obawy, że zadrży mi głos.
– Kaath? – Diana sięgnęła po cięższą artylerię.
Zamrugałam kilkakrotnie i wzięłam głęboki oddech.
– Nie mów tak na mnie – syknęłam cicho, odwracając się twarzą w stronę koleżanki.
– Wiedziałam, że kłamczysz. – Twarz Diany była praktycznie niewidoczna, ale domyślałam się, że widnieje na niej krzywy uśmieszek.
– Zrujnowałaś moje marzenia o zostaniu najlepszą aktorką w Strefie – mruknęłam. – O co chodzi?
– Chce mi się siku – odpowiedziała przeciągle – ale nie chce mi się wstawać.
– Mam ci nadstawić garstkę? – zapytałam z cichym śmiechem.
– Wytrzymam, ale dzięki za propozycję. – Przez chwilę milczała. – Jutro minie miesiąc. Myślisz, że coś się wydarzy?
– Nie wiem, po prostu już nic nie wiem.
Pokiwała głową, jakby doskonale rozumiała o czym mówię. Właściwie to pewnie dokładnie tak było.
– Ja mam nadzieję, że tak – powiedziała, układając się wygodniej.
– A ja już nawet nie wiem, czy chcę ją mieć. – Mój głos był tak cichy, że nie miałam pewności, czy mnie w ogóle usłyszała.
– Co masz na myśli?
– A to, że straszny złamas z tej nadziei – wyrzuciłam z siebie. – No fajnie jest ją mieć, ale sama wiesz, jakie to uczucie, kiedy zaczyna odchodzić...
– Taa, ale w sumie co nam zostało oprócz niej? – odpowiedziała pytaniem.
– Pełne pęcherze – mruknęłam.
– A weź mi nie przypominaj – jęknęła, podkulając nogi.

***

Miałam gdzieś to cholerne słońce. Już pierwsze poranne promienie wybudziły mnie z niespokojnego snu. Postanowiłam jednak się na nie wypiąć i przewróciłam się na brzuch, wciskając twarz w niewielką poduszkę. Od tamtego momentu minęło może pięć minut, może pięć godzin, nie miałam pojęcia. Po prostu po jakimś czasie poczułam, że ktoś potrząsa mnie za ramię.
– Wstawaj, Katherine.
Moje zmysły nie funkcjonowały jeszcze jak należy, ale nie miałam wątpliwości, że to głos Diany. Mój osobisty, oddychający, mierzący troszkę ponad metr sześćdziesiąt budzik, tak bym ją określiła.
Z głośnym jękiem podniosłam się do pozycji siedzącej i spojrzałam na nią spode łba.
– Tak, masz rację, patrz się na mnie tak, jakby to ja wymyśliła poranki – skomentowała, wiążąc włosy w luźny warkocz.
– Pewnie to właśnie przez to cię tu zamknęli. – Wyplątałam się z koca i powoli stanęłam na nogach. Przeciągnęłam się leniwie i spojrzałam w stronę jadalni. Większość dziewczyn już tam była.
– Ciebie pewnie za zbyt pozytywne nastawienie do życia. Chodźmy.
Na śniadanie, nasza etatowa kucharka, Micha (która tak naprawdę miała na imię Betty, ale chyba powoli zaczynałyśmy o tym zapominać) podała kaszę mannę, której nie cierpiałam. Ale w Strefie nie można było narzekać na jedzenie; osłodziłam czterema pełnymi łyżeczkami cukru i jakoś poszło.
Na łazienkę też nie można było narzekać. Trzeba było po prostu się uwijać. W prysznice wmontowane były zegary, ciepła woda leciała tylko przez trzy minuty. Tak więc po przymusowo szybkim prysznicu, udałam się pomóc w sadzeniu truskawek, których nasiona przyjechały w ostatniej dostawie.
Około południa przyszła po mnie Harriet, która nieoficjalnie nami przewodziła. Nikt jeszcze tego nie ogłosił, ale tak było od samego początku. Sadzenie truskawek nigdy nie było zbyt porywającym zajęciem, ale kiedy tylko Harriet zawołała mnie po imieniu, całkowicie straciłam motywację do zabawy w ogrodnika. Wiedziałam, że to po to, żeby porozmawiać o Labiryncie.
Przez ten miesiąc część z nas zagłębiła się w nim dwa razy. Osobiście byłam tam tylko raz. I jeśli właśnie nie podejmowałam prób przypomnienia sobie czegoś z przeszłości, moje myśli wracały właśnie tam. Wędrówka, a raczej bieg przez Labirynt był nieporównywalny do niczego. Mury, zdające się stać tu od wieków, górowały nad człowiekiem, dotkliwie przypominając mu o jego kruchości i bezradności. Panujący tam chłód i wilgoć sprawiały, że mimo biegu, przez całe moje ciało przechodziły dreszcze. No i była jeszcze ta adrenalina.
Strach, wręcz namacalny. Uczucie, jakby ktoś dyszał ci w kark. Zanim tam weszłam, nie sądziłam, że niepewność może być podniecająca. Ale w Labiryncie właśnie tak było. Serce biło szybciej, myśli szalały, w żołądku się kotłowało, wszystko przez nieświadomość tego, co czeka cię za kilka metrów. Nowe przejście, wyjście, a może coś całkiem odwrotnego.
Niedawno zaczęłyśmy nazywać ich Bóldożercami. Półzwierzęta, półmaszyny, pokryte ohydnym śluzem. Wielkie na ponad dwa metry, a żeby było jeszcze ciekawiej, co jakieś dwadzieścia sekund wysuwały z cielska kolce, ostre jak brzytwa. Widziałyśmy te stwory przez niewielkie okienka w wewnętrznych ścianach Labiryntu. Zawsze w nocy, nigdy w dzień. Przez to właśnie decydowałyśmy się tam w ogóle zagłębić. Teoretycznie za dnia Labirynt był wolny od tych uroczych krzyżówek lodówki, szerszenia, krowy i ślimaka. Ale czy w takim miejscu może być w ogóle coś pewnego?
Planowałyśmy tam wrócić, najprawdopodobniej jutro. Z Labiryntu musi być jakieś wyjście, trzymałyśmy się tego i nie zamierzałyśmy puszczać. Przez cały miesiąc żadna z nas niczego sobie nie przypomniała, znikąd nie przyszło ocalenie. Labirynt był naszą jedyną nadzieją, a mimo to mało było ochotników do szukania wyjścia. Jeśli o mnie chodziło, byłam bardziej niż chętna.
Przez dobrą godzinę ustalałyśmy kto powinien tym razem zagłębić się w Labiryncie. Wybrałyśmy czwórkę, w której skład wchodziłam ja, Diana, Kira oraz Hazel. Kira była na oko siedemnastoletnią Azjatką o długich czarnych włosach i równie czarnych oczach. Była na obu wyprawach, szybko biegała i dużo widziała. Natomiast Hazel była niską blondynką o lekko skrzeczącym głosie, z manią na punkcie ogórków. Mówię całkiem serio – sama zasiała większość nasionek i pielęgnowała te, które już tu rosły z niebywałą dbałością, wręcz czułością. Zdaje mi się, że nie przepadała za mną od czasu, kiedy powiedziałam, że są lekko gorzkawe w smaku. Nie żebym rozpaczała z tego powodu, spokojnie obejdę się bez niej i jej ogórków.


***


Kiedy razem z Dianą wychodziłyśmy z Dziupli, zaczynałam czuć rosnącą ekscytację. Do Labiryntu miałyśmy wkroczyć dopiero jutro, ale perspektywa wejścia tam, perspektywa zrobienia czegokolwiek innego, wyczuliła moje zmysły.
– Masz już chyba jakiś nerwowy tik, przez cały czas zakładałaś włosy za uszy – odezwała się Diana. – Wykładałaś, zakładałaś, wykładałaś, zakła...
– Łapię – przerwałam jej. – Są już po prostu za długie.
Kiedy zjawiłyśmy się z Strefie, sięgały mi do ramion. Przez miesiąc zdążyły urosnąć już za łopatki. Niesamowicie mnie to denerwowało.
– Może zacznij je wiązać? – zapytała Diana z nutką ironii.
– Może je po prostu obetnę – mruknęłam i to było jak grom z jasnego nieba. – No właśnie! Obetniesz mi włosy, okay? Zaraz znajdziemy jakieś nożyczki i...
– Czekaj, czekaj – tym razem to ona mi przerwała – Przecież ja nigdy nikogo nie obcinałam.
– A skąd wiesz? Może zanim tu trafiłyśmy zamierzałaś zostać fryzjerką? – Nie czekając na jej odpowiedź, pognałam do pomieszczenia, w którym stacjonowali nasi medycy. Porwałam nożyczki z niewielkiego stolika i wróciłam do Diany.
– Ja nie wiem, Katherine – zaczęła niepewnie. – Na pewno zrobię to nierówno.
– No i kogo to obchodzi? Po prostu ciachniesz to siano nożyczkami i po sprawie.  – Pociągnęłam ją w stronę stolików stojących przy miejscu na ognisko.
Klapnęłam na ziemi, a ona usiadła na ławce za mną.
– Jesteś pewna? – zapytała, biorąc ode mnie nożyczki.
– Jak cholerka. – Odrzuciłam wszystkie włosy do tyłu. – Tnij.
– Dobra, pamiętaj, że ostrzegałam. – Złapała część moich włosów, ciągnąc mnie przy tym strasznie, zapewne całkiem niechcący. – Do karku? – upewniła się.
– Po prostu to zrób. – Usłyszałam charakterystyczny dźwięk ścinanych włosów. Trwało to góra dziesięć minut. Diana wstała i przypatrzyła się swojemu dziełu.
– No – mruknęła. – Gorzej niż wcześniej nie wyglądasz.
Już miałam jej odpowiedzieć, kiedy całą Strefę wypełnił intensywny dźwięk. Dźwięk przypominający wycie syreny.


Margo


Bądź dzielna.
Pierwszą rzeczą, o której pomyślałam, gdy tylko odzyskałam przytomność, było powietrze. Gwałtownie wzięłam głęboki oddech, jakby miano mi za chwilę odebrać wszelaki dostęp do tlenu.
Wokół siebie widziałam tylko ciemność, nic poza tym. Podnosząc się, zaczęłam się cofać. Potknęłam się o coś leżącego na ziemi i wyrżnęłam do tyłu, uderzając przy tym o metalową ścianę. Przeklęłam siarczyście pod nosem, gdy przy uderzeniu coś metalowego spadło z góry i przywaliło mi w nos. Po chwili poczułam, jak ciepła krew spływa mi z nosa na wargi.
Wtedy podłoga zadrżała. Starałam się czegoś złapać, lecz wciąż nic nie widziałam. Podciągnęłam nogi bliżej, kuląc się w sobie. Nagle rozbrzmiały dźwięk metalowych łańcuchów i zgrzytu starej maszynerii odbił się jękliwym echem po metalowych ścianach miejsca, w którym się znalazłam. Wtedy do głowy przyszło mi tylko jedno określenie. Klatka.
Poczułam, jak coś szarpnęło, a jęk i zgrzyt się nasiliły. Jechałam do góry.
Przesuwając się głębiej pod ścianę, zakryłam twarz dłońmi. Margareth, moje imię.
Starałam się przypomnieć sobie resztę, ale nie potrafiłam. Czułam się pusta, jakby ktoś okradł mnie z wszystkiego – z mojego życia, z moich wspomnień, z samej mnie. Zabrał je i zostawił tylko imię, które z resztą było tak samo niepoprawne jak cała reszta. Nie należało do mnie, wiedziałam o tym. Odebrano mi wszystko.
Zacisnęłam oczy, próbując przypomnieć sobie cokolwiek. Choćby najmniejszą rzecz, która kiedyś czyniła mnie... mną. Nie umiałam. Miałam wrażenie, że wszystkie wspomnienia, które jeszcze zdążyły się zachować, uciekają bez cienia szans na złapanie i zatrzymanie ich. Tak jakbyś próbował chwycić wodę w dłonie. Zostaną ci co najwyżej pojedyncze krople bez większego znaczenia. Moimi pojedynczymi kroplami były oczy. Duże, spokojne, niebieskie oczy. Z kurzymi łapkami w kącikach, ta osoba się uśmiechała. To był chłopak. Nie potrafiłam dokładnie przywołać jego twarzy, widziałam tylko oczy. I słyszałam tylko dwa słowa. „Bądź dzielna”.
Krzyknęłam z frustracji, zaciskając dłonie w pięści. Czemu nic nie mogłam sobie przypomnieć? Mój umysł działał bez żadnego zarzutu. Wiedziałam, jak funkcjonuje ten świat, potrafiłam przywołać wiele obrazów. Śniegu, plaży i szumiącego oceanu, nocnego nieba, jesiennego lasu. Potrafiłam przywołać różne widoki, dźwięki, zapachy, smaki. Jednak nic, co miało by związek z moim poprzednim życiem. Tylko te oczy i dwa słowa.
Podniosłam się na chwiejnych nogach, nie mogąc dłużej znieść swojej bezczynności. Oczy już przyzwyczaiły się do ciemności, widziałam ciemne kształty oświetlane tylko bladym i wyjątkowo marnym światłem, wydobywającym się z szybu i wpadającym do środka przez liczne szpary w ścianach. Kształty okazały się być pudłami i płóciennymi workami. Obeszłam całą klatkę, szukając czegoś, przez co będę mogła wyjść, gdy tylko winda, ciągnąca mnie w górę, się zatrzyma. Nie znalazłam nic. Na środek podłogi przeciągnęłam największe pudło i weszłam na nie, starając się znaleźć wyjście u góry. Podparłam sufit rękoma i z całą siłą, na jaką było mnie stać, spróbowałam podnieść go choć trochę do góry, licząc, że jest to coś w rodzaju klapy. Nie udało się.
– Cholera! – Zeskoczyłam na ziemię i z rozmachem kopnęłam najbliżej leżące pudło. Z jego wnętrza dobiegł mnie cichy skowyt.
Zdezorientowana odskoczyłam do tyłu, prawie zaliczając kolejną glebę. Klatka wciąż bujała się na boki i bynajmniej nie pomagało mi to w utrzymaniu równowagi. Mimo lekkiego niepokoju podeszłam do pudła, czy raczej jak się okazało, mniejszej metalowej klatki, i zdarłam z niej materiałową narzutę. Ku mojemu zaskoczeniu w środku zobaczyłam psa.
Przykucnęłam, a pies, zawodząc cicho, wycofał się w najdalszy kąt.
– Nie bój się – powiedziałam spokojnym głosem. – Nie zrobię ci krzywdy.
Szybko odszukałam zasuwę i  ją otworzyłam. Podsunęłam zwierzęciu swoją dłoń. Z początku nieufnie na nią spojrzało, jednak po dłuższej chwili wyczołgało się na zewnątrz, dając się głaskać i bezwstydnie się przymilając. Na klęczkach podeszłam do ściany i oparłam się o nią plecami. Pies podążył za mną i położył się obok.
Spojrzałam na niego. W tych ciemnościach widziałam tylko, że jego długa i gęsta sierść ma ciemny kolor z niewielkimi jaśniejszymi miejscami.
Pogłaskałam go delikatnie za uchem.
– Teraz jesteśmy tu tylko ty i ja, co?
Na dźwięk mojego głosu odwrócił głowę i spojrzał na mnie dużymi, błyszczącymi oczami. Szczeknął głośno w odpowiedzi.
– Cicho – upomniałam go, gdy metaliczne echo jego głosu boleśnie odbiło mi się w uszach.
Mijały minuty, a każda z nich przeciągała się w godziny. Miałam wrażenie, że spędziłam w tej klatce całą wieczność. Strach i frustracja w końcu ustąpiły miejsca skrajnej ciekawości. Sięgnęłam do najbliższego pudła i poszukałam otwarcia. Drewniane pudełko jednak nie spieszyło się, by mi pomóc. Chciałam je odwrócić, ale było wyjątkowo ciężkie. Uparłam się jednak i przewróciłam je na bok. Ze środka wydobył się dźwięk przypominający rozsypywane sztućce. Jeszcze bardziej zaintrygowana, ponownie obmacałam całe pudełko. Nie znalazłam żadnego zawiasu, zamka, czy czegokolwiek. Wyczułam jednak niewielką szparę między wiekiem a bokiem pudełka. Wsunęłam w nią palce i, nie zważając na ból, spróbowałam podważyć wieko, lecz nic z tego nie wyszło. Poczułam mokry nos mojego psiego towarzysza na policzku. Lekko odtrąciłam zwierzę ramieniem. Potrzebowałam otworzyć to pudełko. Teraz. Czułam, że mam na sobie luźne spodnie wojskowe, sięgnęłam więc rękami do kieszeni, które niestety były puste. Wtedy wpadłam na inny pomysł. Sprawdziłam wyżej i uśmiechnęłam się z tryumfem.
Szybko ściągnęłam skórzany pasek i za pomocą metalowej klamry podważyłam wieko na tyle, by móc wsunąć dłoń i wybadać, co jest w środku. I bynajmniej nie spodobało mi się to, co tam znalazłam.
W środku były noże. Różnej wielkości, ale wszystkie ostre, co do tego nie miałam najmniejszych wątpliwości.
Odsunęłam się od pudełka. Boże, dokąd oni mnie wiozą? Strach powrócił na nowo, ze zdwojoną siłą.
Budzę się w ciemnej, metalowej klatce, bez pamięci. W środku razem ze mną znajdują się pudełka z białą bronią i pies. To nie brzmiało dobrze. To brzmiało tragicznie.
Przygryzłam wargę, aż poczułam na języku smak krwi. Czy wiozą mnie na śmierć? Jeżeli tak, to dlaczego tak to ma wyglądać? Dlaczego odebrali mi pamięć? Po co im tyle noży? Po co im pies?
Jeżeli nie na śmierć to gdzie? Czy mógł to być rodzaj więzienia? Ale co mogłam zrobić, by być ukarana w taki sposób? W ogóle... ile mogłam mieć lat?
To ostatnie pytanie przeraziło mnie jeszcze bardziej niż pozostała reszta. Byłam okradziona z wszystkiego aż do tego stopnia, że nie wiedziałam, w jakim jestem wieku. Boże drogi, nie widziałam nawet, jak wyglądam.
Sięgnęłam dłońmi do swojej twarzy, ale poczułam tylko ból w obitym nosie. Świetnie. Miałam krótkie, rozczochrane włosy przewiązane jakąś szmatką – to wszystko, co udało mi się ustalić.
Zaczęłam się zastanawiać czy moja mama też miała takie krótkie włosy. Jak w ogóle wyglądała? A mój tata? Miałam w ogóle rodziców? Takich prawdziwych? Jeżeli gdzieś tam byli, dlaczego pozwolili na to, bym skończyła w taki sposób?
Wtedy sobie przypomniałam, tak nagle, że aż gwałtownie wciągnęłam powietrze. Mój brat. Miałam brata. Te oczy, te słowa. To był on.
Bądź dzielna”. Czy on wiedział? Wiedział, że wyląduję w takim miejscu, że nie będę nic pamiętała? Dlaczego miałam być dzielna, co mnie czekało?
Te wszystkie pytania tłukły się w mojej głowie, doprowadzając mnie na skraj szaleństwa. Wydałam z siebie głuchy jęk, na co pies leżący obok podniósł się i spojrzał na mnie uważnie.
Wtedy klatka, skrzypiąc i zawodząc, zatrzymała się z gwałtownym szarpnięciem. Głuchy odgłos metalu rozniósł się echem po pudle. Jeszcze przez chwilę klatka chwiała i kołysała się na boki, po czym w końcu zamarła. Potem była już tylko cisza.
Podniosłam się z ziemi i czekałam. Jednak nic się nie działo. Upłynęła może jakaś minuta i w końcu nie wytrzymałam.
– Pomocy! – wrzasnęłam, a pies zawtórował mi głośnym szczeknięciem. – Halo! Niech mnie ktoś stąd wypuści!
Podbiegłam do przeciwległej ściany i uderzyłam w nią pięściami. Oprócz głuchego echa nic mi nie odpowiedziało.
Ponownie krzyknęłam. Nic.
Po raz kolejny obeszłam klatkę, szukając wyjścia, jednak nie pojawiło się ono w żaden magiczny sposób. Miałam ochotę się rozpłakać. Przecież musiało być jakieś wyjście, którędyś musieli mnie tu wsadzić.
Wróciłam do pudełka z nożami. Wyciągnęłam ze środka dwa największe, jakie udało mi się złapać i skierowałam się do jednej ze ścian z prześwitującymi szparami.
Nagle nade mną rozległ się brzęk. Podniosłam wzrok w momencie, w którym na suficie pojawiła się cienka linia światła. Wyjście.
Patrzyłam, jak linia rozszerza się, a sufit, który okazał się być rozsuwanymi drzwiami, otwiera się ze skrzypieniem.
Światło zabolało moje przyzwyczajone do ciemności oczy. Odwróciłam wzrok, zasłaniając twarz ramieniem.
– O cholera – usłyszałam z góry.
– Co?
– Co się stało?
– Dajcie mi przejść!
– Niech ktoś powie, że tym razem to jakieś porządne kosmetyki, błagam.
– O co chodzi?
– Zaraz ci wsadzę ten łokieć tam, gdzie byś go mieć nie chciała, patyku!
– Ej, Kira, co tam jest?
– Przesuń się stąd, nie jesteś tu jedyna, łajzo!
Wciąż mrużąc oczy, wychyliłam się zza ramienia. Światło dalej mnie kuło, ale nie tak bardzo jak na początku. Teraz patrząc w górę, widziałam ciemne sylwetki, stojące dookoła wejścia do klatki. Dopiero po chwili nabrały wyraźnych kształtów, a mój wzrok, powoli przyzwyczajający się do światła, wyostrzył się, przez co w końcu mogłam ujrzeć twarze zebranych.
Z zaskoczeniem uświadomiłam sobie, że to same dziewczyny, nastolatki. Przepychały się, walcząc o miejsce nad wyrwą, by móc zobaczyć wnętrze klatki.
W końcu jedna z nich się odezwała.
– Przysłali nam dziewczynę.
Miałam wrażenie, że każda z nich wstrzymała oddech. Chwilę później zaczęły się przekrzykiwać i ponownie przepychać, tym razem, by móc zobaczyć mnie. Jakbym była jakimś eksponatem w muzeum.
– Zamknijcie się wszystkie! – Krzyk jednej z nich skutecznie uciszył całą resztę. Po chwili właścicielka głosu przedarła się przez tłum towarzyszek i zeskoczyła na nierozsunięty kawałek sufitu.
– Nawet się do mnie nie zbliżaj – warknęłam, wyciągając przed siebie rękę z długim nożem.
Dziewczyna była całkiem wysoka. Kucnęła, by móc na mnie spojrzeć z bliższej odległości. Miała ciemne, lekko kręcone włosy i mały nos. Policzki pod dużymi, czekoladowymi oczami miała lekko podpuchnięte. Popękane wargi wykrzywiła w kwaśnym uśmiechu. To przeważyło szalę, na której postawiłam chęć rozpłakania się i chęć wydłubania im oczu.
– I co się, kuźwa, głupkowato szczerzysz, co? – fuknęłam na nią, wymachując nożem. – Śmieszy cię, frajerko, że gniję w tej pieprzonej klatce?
Pies zawtórował kilkoma szczeknięciami, co podniosło mnie trochę na duchu. Przynajmniej nie byłam sama, wsparcie psa wciąż było lepsze niż wsparcie drewnianych skrzyń.
– Przyznajcie się wszystkie, że to wy mnie tu, kuźwa, wsadziłyście! Zadowolone z siebie, kuźwa, jesteście? Cholernie was to bawi, co nie? No powiem wam, że ja też się uśmiałam! Za wszystkie, kuźwa, czasy! Pieprzone... Kim wy w ogóle jesteście?
Ostatnie pytanie wykrzyczałam z uniesioną głową, patrząc butnie na oniemiałe nastolatki. Przez chwilę żadna z nich się nie odezwała, najgłośniejszym dźwiękiem był mój przyspieszony oddech. A potem stało się coś, co upewniło w przekonaniu, że otaczają mnie osoby z psychicznymi problemami. Kucająca przede mną dziewczyna uśmiechnęła się szeroko i wydała z siebie krótkie parsknięcie.
– No, no – odezwała się, kręcąc głową – gadane to ty masz niezłe.
– Odejdź ode...
– Och, proszę. Oszczędźmy sobie tego, miałaś już swoje wejście smoka, wystarczy ci. Bądź łaskawa odłożyć ten nóż, wziąć kilka głębokich oddechów i wypakować stąd swoje kościste dupsko. Trzeba zobaczyć co z twoim nosem, bo krwista czerwień to zdecydowanie nie twój kolor.
Przez dłuższą chwilę patrzyłam na nią spod przymrużonych powiek. Bynajmniej nie takiej reakcji się spodziewałam. Niedbałym ruchem dłoni przetarłam miejsce nad wargą poplamione krwią z nosa.
– Wiesz co, niespecjalnie mnie obchodzi, co uważasz za mój kolor, a czego nie. Szczerze powiedziawszy, mam to bardzo głęboko w swoim kościstym dupsku – parsknęłam w odpowiedzi. Nieszczególnie pociągała mnie wizja wyjścia z metalowej klatki i stawienia czoła temu, co na mnie tam czekało. Miałam wrażenie, że wszystkie dziewczyny, na czele z kucającą nade mną brunetką, po prostu robią sobie ze mnie jaja. I nieszczególnie mi się to podobało.
– Jedyną rzeczą, która mnie teraz cholernie interesuje, a na którą nie raczyłaś mi łaskawie odpowiedzieć, jest to kim jesteście. Co tu się w ogóle dzieje i...
Zanim się dobrze rozpędziłam ze swoją listą interesujących mnie pytań, przerwała mi  kolejna dziewczyna, która wyszła przed tłum zebranych. Była niska, lekko przy kości, a długie, ciemne włosy miała związane w przerzucony przez ramię, luźny warkocz.
– Co to za szczeniak? – spytała.
– Masz na myśli psa czy ją?
Na te słowa aż się zagotowałam w środku. Ta sytuacja była jednym, wielkim żartem. Ledwo zdążyłam otworzyć usta, dziewczyna w kręconych włosach znowu zwróciła się do mnie.
– Masz zamiar się w końcu ruszyć, czy nie? Jak dla mnie możesz tu siedzieć, ale jeśli dobrowolnie nie wyjdziesz stąd przed upływem tygodnia, to mogę ci obiecać, że wytargamy cię siłą.
Wzięłam głęboki oddech. Bałam się tego, co mnie czeka na górze, jednak nie chciałam dłużej nic nie robić. Poza tym, póki co żadna z nich nie wyglądała na skłonną odpowiedzieć na którekolwiek z moich pytań. Zaczęło się po prostu świetnie.
Nie wypuszczając noża z dłoni postawiłam największe pudło do pionu i wspięłam się na nie. Złapałam się brzegu rozsuwanego sufitu i z pomocą dziewczyny wgramoliłam się na górę.
– Byłabyś tak miła i odłożyła ten nóż na bok, Szczeniaku? – spytała ta z warkoczem.
Wyprostowałam się gwałtownie i spojrzałam na nią  przymrużonymi oczami.
– Czy ty właśnie nazwałaś mnie...
– Szczeniakiem, dokładnie tak – odparła zakładając ręce na piersi. – A teraz bądź łaskawa ruszyć się stąd, by dziewczyny mogły wypakować Pudło.
Druga z nich złapała mnie za łokieć i wypchnęła na zewnątrz.
Wciąż byłam lekko osłabiona, od tego światła zakręciło mi się w głowie. Nie potrafiłam zrozumieć, gdzie jestem, ani tym bardziej – dlaczego. Nie potrafiłam zrozumieć zachowania tych dziewczyn, ani faktu, przez który nie widziałam tu żadnego chłopaka, ani żadnej osoby dorosłej. Nie rozumiałam sytuacji w jakiej się znalazłam, nie rozumiałam kompletnie nic.
Rozejrzałam się dookoła, czując na sobie ich spojrzenia i wytknięte palce. Słyszałam ich poszeptywania, jednak nie wsłuchiwałam się w nie, zbyt przejęta widokiem, jaki zastałam.
Znajdowałam się na terenie wielkości kilku boisk piłkarskich. Teren tworzył idealny kwadrat, otoczony wysokimi na kilkadziesiąt metrów, porośniętymi gęstym bluszczem, kamiennymi murami. Pośrodku każdej ze ścian znajdowała się wielka szczelina, za którymi ciągnęły się ciemne korytarze. Podłoże obrastała trawa, bliżej murów były to jednak kamienne płyty, spomiędzy których pęknięć wystawały nieliczne chwasty. W najbliższym rogu dostrzegłam lichy, drewniany budynek, mocno wyróżniający się na tle kamiennych ścian. W jego pobliżu rosło kilka drzew, jednak prawdziwy las znajdował się po drugiej części terenu, ale wyglądał na lekko obumarły. W innym narożniku dostrzegłam zagrody dla zwierząt i, zajmujące dość sporo miejsca, uprawy rolne. Najbliżej znajdującym się budynkiem, a przynajmniej jego imitacją, była stojąca na niewielkim podwyższeniu dwuścienna kuchnia polowa, a przynajmniej tak zakładałam, dostrzegając coś na kształt lodówki i kuchenki w jej rogu. Pod drewnianym dachem podwieszone były bukiety suszących się ziół i metalowe garnki. Przed kuchnią, na kamiennej płycie stało kilka dość sporych, krzywo zbitych stołów z równie krzywymi ławkami. Z powrotem wróciłam wzrokiem do jednej z wielkich szczelin. Czy to mogło być wyjście...?
– Gdzie ja jestem? – wydusiłam z siebie. Mój głos był teraz lekko zachrypnięty i nosowy.
Od środka zalewała mnie fala skrajnych emocji. Byłam przerażona, miałam ochotę jak najszybciej stąd uciec. Czułam się zagubiona i spanikowana, a jednocześnie lekko zaintrygowana. Po prostu chciałam, żeby ktoś w końcu mi wyjaśnił co się dzieje.
Podeszła do mnie dziewczyna z kręconymi włosami i położyła mi rękę na ramieniu.
– Wiesz, naprawdę współczuję ci chwili, w której dowiesz się wszystkiego.
– Nie strasz jej jeszcze bardziej, Katherine. – Dzięki dziewczynie z warkoczem w końcu poznałam imię jednej z nich. – Powodzenia. – Uśmiechnęła się do mnie niemrawo i dodała, odchodząc z Kath: – W tym miejscu to nie my jesteśmy twoimi wrogami.
– Chodź. – Poczułam, jak ktoś łapie mnie za nadgarstek. Odwróciłam się i spostrzegłam ciemnoskórą, krótko ostrzyżoną dziewczynę, która cały czas bacznie przyglądała mi się z boku. – Rozejść się! – wrzasnęła na pozostałe dziewczyny. – Nie macie innych rzeczy do roboty przypadkiem?!
Zaczęły się rozchodzić, choć widać było, że robią to z oporem. Idąc, oglądały się jeszcze za siebie, patrząc na mnie z nutką niepokoju i ciekawości. Przyjrzałam im się uważniej. Było ich może ze trzydzieści. Różnego wzrostu, różnej postury, różnej rasy, w różnym wieku. Miały na sobie zabrudzone ubrania, miejscami lekko poszarpane. Co one tu robiły?
Przy metalowej klatce, oprócz kilku z nich zajmujących się wynoszeniem pudeł na zewnątrz, zostałam tylko ja, ciemnoskóra dziewczyna i blondynka opierająca się plecami o stalowy maszt, na którego szczycie zawieszona była kolorowa flaga.
– Sonya, znajdź dla naszej nowej koleżanki jakiś śpiwór czy coś – ciemnoskóra zwróciła się do blondynki. Ta w odpowiedzi skinęła głową i bez słowa ruszyła w kierunku drewnianego budynku.
– Jestem Harriet – przedstawiła się dziewczyna, odciągając moją uwagę od odchodzącej Sonyi.
Nie odpowiedziałam. Nie ufałam jej. Nie ufałam żadnej z dziewczyn znajdujących się tutaj, nie ufałam temu miejscu, nie wiedziałam nawet, czy mogę ufać samej sobie.
– Co to za miejsce? Dlaczego tu jestem? Kim jesteście, skąd wzięłam się w tej klatce i dlaczego nic nie pamiętam? – wyrzuciłam z siebie.
– Chciałabym móc odpowiedzieć ci na wszystkie pytania, ale nie potrafię – odparła Harriet lekko wzruszając ramionami. – To jest Strefa, my jesteśmy Streferkami. Na resztę nie umiem ci udzielić odpowiedzi.
– Ale...
– Wiemy niewiele więcej niż ty. Jakiś miesiąc temu obudziłyśmy się tu, podobnie do ciebie, bez pamięci. Z tym, że nie było tu nikogo, kto by nam cokolwiek wyjaśnił. Trzydzieści sześć nastolatek pamiętających zaledwie swoje imię, bez bladego pojęcia, o co chodzi.
– Brzmi bardzo wiarygodnie – mruknęłam.
– Dzięki, że to powiedziałaś, sama bym na to nie wpadła – skomentowała, wywracając oczami, po czym ruchem ręki nakazała mi za sobą iść. – W tym momencie jest nas dwadzieścia siedem, dziewięć z nas nie żyje. Zginęły, próbując się stąd wydostać.
Poczułam się, jakby ktoś uderzył mnie w twarz.
– Jak... jak to?
– Widzisz te mury? – Kciukiem wskazała na obrośnięte bluszczem wysokie ściany. – Za nimi znajduje się Labirynt. Czaisz? Jakiś psychopata umieścił nas w Labiryncie, wcześniej wymazując nam pamięć. Umieścił grupę nastolatek, z czego najmłodsza może mieć jakieś jedenaście lat, w cholernym Labiryncie, a teraz przysłał nam kolejną. Nie wiem, czego oczekuje, naprawdę. Być może nie chcę wiedzieć. Teraz po prostu zamilknij, bo na większość z twoich pytań prawdopodobnie nie będę znała odpowiedzi. Zamilknij i słuchaj, bo nie będę powtarzać. Pokażę ci Strefę, powiem wszystko co wiem. Ale musisz mi obiecać jedno.
Zatrzymała się i spojrzała mi w oczy. Bałam się tego, co mogę za chwilę usłyszeć. Z każdym słowem serce biło mi coraz mocniej. Nie wierzyłam w to, co słyszałam, nie chciałam wierzyć.
– Od teraz jesteśmy w tym wszystkim razem, czymkolwiek by to nie było. Od teraz jesteśmy rodziną. Ja jestem twoją siostrą, a ty jesteś moją. Obiecaj mi, że wszystko, co będziesz robić w Strefie i za jej murami, będziesz robiła z uwzględnieniem dobra nas wszystkich. Obiecaj mi to.
Przez dłuższą chwilę tylko patrzyłam w jej ciemne, pełne zawziętości oczy. Byłam w tym miejscu zaledwie od kilku minut, a ona wymagała ode mnie takiej deklaracji. Jednak coś w wyrazie jej twarzy mnie poruszyło i nie mogłam odpowiedzieć inaczej.
– Obiecuję.
Harriet uśmiechnęła się, jej twarz złagodniała.
– Dobrze. A teraz chodź, pokażę ci wszystko.
Posłusznie ruszyłam za nią. Czułam się dziwnie. Jakbym zaczynała nowe życie, a wszystko, co zostawiłam za sobą, miało już nigdy nie powrócić. Nie chciałam dopuszczać do siebie tej myśli. Usilnie starałam się wierzyć, że gdzieś jest wyjście z tego Labiryntu. A przecież musi być, zawsze jakieś jest.
Idąc wolnym krokiem za tłumaczącą mi wszystko Harriet, za najważniejszy cel i priorytet obrałam sobie znalezienie wyjścia, odzyskanie pamięci i powrót do dawnego życia. Zamknęłam powieki, przywołując widok błękitnych oczu brata. Był wszystkim, co łączyło mnie z moją przeszłością. Wszystkim, czego kurczowo się trzymałam w tym nowym, dziwnym świecie i co nie pozwoliło mi się doszczętnie rozlecieć.
Wzniosłam twarz ku górze i spojrzałam w niebo. Przynajmniej ono wyglądało normalnie. I właśnie to sprawiło, że wstąpiło we mnie coś, co chyba można nazwać nadzieją. To niebo, które zawsze było takie samo. Niebo, łączące mnie ze wszystkimi dziewczynami tutaj. Łączące mnie z moim bratem. I łączące mnie z tą osobą, którą byłam kiedyś. Nieważne, czy byłam w Strefie, czy poza nią, cokolwiek to znaczyło. Było tam niebo, dokładnie takie samo jak tutaj. Miałam tylko nadzieję, że w Labiryncie również będzie tak wyglądać. I zamierzałam się o tym przekonać na własne oczy.
Bo przecież będę dzielna, prawda?

2 komentarze:

  1. O rany, rany, rany!
    Przeglądam sobie Facebook'a, super super.
    Nagle patrzę: powiadomienie z grupki TMR Polska
    No to klikam,
    patrzę,
    a tu jakiś nowy blog, multifandomowy xD
    No to wchodzę!
    I widzę, że najlepsze trio na świecie postanowiło założyć bloga.
    Umarłam z radości, bo jesteście takie cholernie dobre i piszecie opowiadania razem, chociaż poprzednich blogów nie pilnujecie :)
    Ale i tak strasznie się cieszę, że w sumie czytam cztery wasze blogi, bo na którymś w końcu musicie coś napisać, nie? XD
    Także tego.
    Czekam na kolejną notkę! <3

    Węgielek xxx

    OdpowiedzUsuń
  2. Hmm, nie czytam dużo blogów, ale ten bardzo mnie wciągnął. Czekam na więcej. :)

    OdpowiedzUsuń